Lubię opowieści o relacjach międzyludzkich, nieśpieszną akcję i zmuszanie czytelnika do refleksji, dlatego dość szybko polubiłam się z twórczością Therese Bohman. Czytałam „Utonęła” oraz „Ta druga”, więc przyszedł czas na sięgnięcie po kolejny tytuł: „O zmierzchu” (na „Andromedę” czekam). I tym razem również autorka mnie nie zawiodła!
Karolina Andersson – główna bohaterka jest historyczką sztuki w średnim wieku, pracującą w środowisku akademickim. Po długoletnim, niezbyt szczęśliwym związku mieszka sama i choć cieszy się zawodowym uznaniem, to prywatnie nie czuje się spełniona. Pewnego dnia dostaje pod opiekę młodego doktoranta, który twierdzi, że dokonał wielkiego odkrycia w dziedzinie malarstwa. Czy to szansa na zawodowy rozgłos i ważny krok w życiu Karoliny?
Choć to książka o poszukiwaniu miłości i bezpieczeństwa, historie dłuższych i krótszych związków i romansów, to na próżno szukać tu romantycznych ckliwości. Autorka wykreowała bohaterkę, którą łatwo jest polubić i obdarzyć sporą dozą empatii. Jest zwyczajną babką z rozterkami, które mogą targać każdym z nas. Kto z nas bowiem nie potrzebuje drugiej osoby, przy której czułby się bezpiecznie? Kto z nas nie zastanawiał się nad tym, czy jego związek ma sens i czy w ogóle jako człowiek jest szczęśliwy? „O zmierzchu” to historia kobiety, która wciąż trafia na nieodpowiedni moment, by być kochana. Gdy nadzieja w niej płonie i widzi już światełko w tunelu – pociąg odjeżdża bez niej. To sytuacja, w której mógłby znaleźć się każdy z nas i chyba to w tej książce jest najlepsze – mimo, że to fikcja literacka, to bardzo autentyczna.
Choć książka jest cienka, to nie można powiedzieć, że nic się w niej nie dzieje. Bohaterka wpada w sidła namiętności nie raz, a to rozmywa jej perspektywę, co w pewnym momencie okazuje się- może mieć dramatyczny wpływ na jej karierę. Jak potoczą się jej losy?
Tłem do całej akcji jest świat sztuki i środowisko akademickie, które nie zawsze okazuje się intelektualną elitą. Czytelnikowi towarzyszą w wyobraźni okładki kolejnych książek, obrazy i dyskusje na temat sztuki, ale i obleśni koledzy po fachu i rozbawieni studenci nauk o sztuce.
Lubię lekkie pióro Theresy Bohman – jej książki są lekkie, co nie oznacza banalne. Nie ma tu udziwnień w formie i przeintelektualizowania, bo wciąga sama historia. Sporo „pauzowych” książek mnie ostatnio męczyło zbyt dużą dawką erudycji, upchniętej w jednej książce. Lektura „O zmierzchu” była przyjemnością.
Moja ocena: 7/10