Są historie, które mimo niewielu słów wywołują lawinę emocji. Podążając za kolejnymi idealnie dopracowanymi zdaniami, przyglądamy się trudnym relacjom rodziny, która rozpada się kawałek po kawałku. Perspektywy każdej z osób przeplatają się i dopełniają obrazu, który mimo wielu pęknięć, przypomina dramaty rozgrywające się za wieloma zamkniętymi drzwiami. Nikt ich nie słyszy, choć dusze rozrywane są na kawałki. To krzyk niezrozumienia i poszukiwanie sensu w tym, co wydaje się go nie mieć.
Trucizny w tej opowieści sączą się cieniutkim strumieniem, ale wlewają do serca sporo goryczy. Różne perspektywy przedstawione w opowieści pokazują, jak inaczej może wyglądać ta sama sytuacja, w zależności od tego jaką rolę w rodzinnym teatrze otrzymał jego bohater. Majstersztykiem jest pokazanie tego, jak na kwaśne i pełne dramatów dzieciństwo patrzą dzieci. Jak starają się zapamiętać to, co dobre, wypychając z pamięci wszystko to, co bolało – fizycznie i psychicznie.
Debiut Piotra Dardzińskiego bardzo mnie zaskoczył. To mikropowieść po której przeczytaniu od razu zaczęłam sprawdzać, czy autor napisał inną książkę. Bardzo przypadł mi do gustu jego styl. Zdania pełne mądrości, ale nie przeintelektualizowane. Język momentami dość dosadny, ale dobrze zgrywający się z historią. Czytając „Trucizny” czuje się erudycję autora, ale nie jest to przerost formy nad treścią. Sposób pisania nie odbiera sensu historii, nie tworzy mgły, która utrudnia jej odbiór.
Absolutnie polecam każdemu, kto kocha dobrze skonstruowane teksty i docenia detale. Książka może nie spodobać się osobom, które lubią dłużej wczuwać się w historię, gdzie bohaterowie są budowani powoli i szczegółowo. A może będzie wręcz przeciwnie – „Trucizny” będą miłą odmianą od dotychczasowych lektur?
Moja ocena: 9/10