City break w Berlinie - kolory, pyszne jedzenie i absolutny chillout

five elephant berlin

Gdy dojechaliśmy do Kreuzbergu, dzielnicy Berlina, w której nocowaliśmy, bardzo szybko poczuliśmy, że będziemy się tu świetnie bawić! Dlaczego? Luz, uśmiech ludzi i kolory, które wylewały się z każdego zakątka miasta powodowały, że chcieliśmy chłonąć chwilę, a w trakcie spaceru, aż żal było mrugać, aby nie stracić ciekawych detali miasta 😉

Berlin był spontaniczną destynacją na szybki city break po ślubie przyjaciół. Kryteriami wyboru miejsca odpoczynku były – atrakcyjność pod kątem zwiedzania, bliskość miejsca od Torunia oraz liczba miejsc z dobrym jedzeniem i kawą speciality. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę! 

Droga autem zajęła nam około 4,5 godziny (ruszyliśmy w piątek koło południa), pogoda dopisała (22-28 stopni Celsjusza), a klimat idealnie trafił w nasze gusta! 

Nocowaliśmy w hotelu Holiday Inn Express na Kreuzbergu, który był bardzo czysty i miał bardzo miłą obsługą. Spełnił nasze oczekiwania i cenowo był całkiem przystępny, biorąc pod uwagę na komfort pobytu (za nocleg na dwie doby zapłaciliśmy ok 1300 złotych/parę + 75 euro za parking za 3 doby łącznie). Śniadania były bardzo dobre, choć zdziwił nas brak ciepłych posiłków jak jajecznica czy parówki, ale absolutnie nie mogliśmy na nic narzekać – świeże i dobre pieczywo + spory wybór dodatków oraz słodkości nas usatysfakcjonował.

hotel holiday express inn berlin

Chill nad Landwehrkanal 

Po zakwaterowaniu w hotelu i krótkiej przerwie ruszyliśmy na spacer uliczkami Kreuzbergu aż dotarliśmy nad Landwehrkanal, gdzie byliśmy totalnie poruszeni luzem i panującą tam atmosferą – masa ludzi, którzy chillowali na kocykach i ławeczkach – wszelkiej narodowości, z totalnie różnym stylem i fakt, że nikt nie zwracał uwagi nawet na najbardziej „odklejone” wg „polskich standardów” osoby powodował, że szybko poczuliśmy się mega wyluzowani. Kolację zjedliśmy w kultowej pizzerii Zola – to było coś absolutnie fantastycznego! Na naszą czwórkę wzięliśmy 5 różnych pizz, aby spróbować różnych smaków. Najedliśmy się na maxa, ale co fajne – ta pizza była tak lekka, że po chwili spaceru nie czuło się ilości pochłoniętego jedzenia! Musieliśmy odczekać w kolejce około pół godziny, ale było warto! 

pizzeria Zola berlin

Następnie kupiliśmy w Lidlu alkohol i przekąski i spędziliśmy wieczór nad kanałem w akompaniamencie osób przygrywających na gitarze. Tak! W Niemczech można pić alkohol w miejscach publicznych bez żadnych konsekwencji, dlatego nie zdziwcie się, że zobaczycie wielu ludzi popijających wino czy piwo na ławeczce w parku czy nad kanałem. Po kilku godzinach wróciliśmy do hotelu totalnie zrelaksowani i urzeczeni tym jak różnych ludzi mijaliśmy! To morze inspiracji jeśli chodzi o styl!

Landwehrkanal Berlin

Dzień drugi – kolory, kawa i zakupy na targu

Kolejnego dnia po śniadaniu ruszyliśmy zwiedzać Kreuzberg – niemal na każdej uliczce znajdziecie kolorowe murale, które nadają tej dzielnicy niepowtarzalny klimat! Dodatkowo Berlin jest niezwykle zielony! Jako zapaleni fani kawy z dripa ruszyliśmy do Five Elephant – kawa była pyszna, ale cheescake, który tam podają absolutnie miażdży system! Tego trzeba spróbować! Niebo w gębie!

five elephant berlin

Jako fani książek musieliśmy odwiedzić chociaż jedną księgarnię! Tym sposobem trafiliśmy do „Motto Berlin” kopalni książek o sztuce, nietuzinkowych i inspirujących! Do tego znajdziecie tam winyle, a poszukiwania umili Wam tyrkająca w tle muzyka elektroniczna. Nie mogłam się powstrzymać i choć na dwie książki oraz torbę wydałam jakeś 55 euro to jest to dla mnie fantastyczna pamiątka i morze inspiracji do działań marketingowych. Znajdziecie tam sporo książek w języku angielskim, ale nawet jeśli po angielsku i niemiecku nie mówicie, to znajdziecie tam sporo albumów, które Was zaskoczą

Kolejnym przystankiem był targ „Markethalle Neun Erste” na którym znajdziecie całą masę rękodzieła, jedzenia, produktów bio, gadżetów i po prostu wszelkiej masy pyszności i różności! Możecie też tam wypić wino lub piwo oraz dobrze zjeść. Klimat, który tam panował powodował, że z powodzeniem można spędzić tam z 2-3 godziny. Jako kobiety-sroczki skorzystałyśmy z Moniką z okazji i zrobiłyśmy zakupy w niemieckiej drogerii DM 🙂 Przy naszych inflacyjnych cenach zakupy kosmetyczne w Berlinie naprawdę się opłacają! Wyszłyśmy z różnościami, których zwyczajnie w polskich drogeriach nie ma. 

Następnie skierowaliśmy się do kolejnej kultowej kawiarnio i palarni w jednym – „Bonanza Coffee Roastery”, gdzie Polka, która nas obsługiwała opowiedziała kilka słów o kawach, które zamówiliśmy, a w przerwach w delektowaniu się kawką z dripa podpatrzeliśmy jak wygląda ich palarnia. To „must visit” dla fanów kawy speciality!

Po krótkiej drzemce w hotelu postanowiliśmy sprawdzić najbardziej kultowy kebab w Berlinie – Mustafas Gemuse Kebap, który na Trip Advisorze ma ponad… 14 tysięcy opinii!

Na opowieści o dłuuugim oczekiwaniu zareagowałam uśmiechem, bo nie wierzyłam, że ludzie serio czekają po 3 godziny na kebab. O ironio – tak właśnie było!! Spędziliśmy ponad 3 godziny w kolejce na bułę z kurczakiem xD Czy było warto? Zależy od oczekiwań. Ja uważam, że to jeden z tych elementów wycieczki, który będziemy pamiętać do końca życia 😀 Klimat oczekiwania robił swoje 😉 Warto jednak stając w kolejce zaopatrzyć się… w coś do zjedzenia, bo czekając na głodniaka można dostać halucynacji z niedożywienia xD My postanowiliśmy czekając na kebaba zjeść… frytki z budy obok (swoją drogą były naprawdę dobre!). Sam kebab, gdy już go doczekaliśmy zamówienia, naprawdę nam smakował – świeże warzywa zmieszane z grillowanymi, dobrze doprawione, sensowne mięso, świeże zioła i prawdziwy ser feta – serio – to robiło robotę! Ten smak wynagrodził nam czas, który spędziliśmy w kolejce (jeśli mocno zgłodniejecie – zamawiajcie dwa – warto :D).

Mustafas Gemüse Kebap w berlinie

Najedzeni pojechaliśmy Ubanem zobaczyć Bramę Brandenburską, która wieczorem robiła naprawdę imponujące wrażenie. Spacer rządową dzielnicą to była ciekawa odmiana po dniu spędzonym na Kreuzbergu, który ma zupełnie inny klimat – było czysto, elegancko, wielkomiejsko. Niemniej, jeśli mam być szczera – zdecydowanie wolę artystyczną atmosferę Kreuzbergu. 

Brama brandenburską w Berlinie

Drugi dzień naszego tripa zwieńczyliśmy zakupami w markecie obok hotelu. Zaszaleliśmy i wyszliśmy z wielkimi siatami różności, których w Polsce nie kupimy – szczególnie słodyczy i alkoholi. Czy się opłacało? TAK! Ceny naprawdę fajnych słodyczy i alkoholi nawet biorąc pod uwagę kurs euro były atrakcyjne! UWAGA! Pamiętajcie, że w Niemczech niedziele są również niehandlowe, więc warto na zakupy wybrać się wcześniej (my zdążyliśmy rzutem na taśmę – wyszliśmy z marketu o 23:20 i chwilę później widzieliśmy maaaasę ludzi, którzy „pocałowali klamkę” rozczarowani).

East Side Gallery i Carrywurst 

Trzeciego dnia – po wymeldowaniu zostawiliśmy auto na hotelowym parkingu i ruszyliśmy kontynuować naszą przygodę. Pierwszym punktem, który jest totalnym sztosem był sklep z wegańskimi donutami – Brammibals Donuts.

Poszliśmy tam z polecenia i przepadliśmy! Kolorowe i przepyszne (nie ma dobrego słowa, który odda tę gastro-przyjemność) donuty rozbrajały totalnie! Nie wiem czy były ładniejsze czy smaczniejsze, ale w połączeniu z kolorowymi opakowaniami czyniły ten moment wycieczki czystą radością! POLECAMY, POLECAMY, POLECAMY!!! 

Brammibals Donuts

Niecałe 100 metrów od Brammibals znajdziecie genialną kawiarnię „The Barn Roastery” – kolejna kawowa gratka dla fanów coffedesku 😉

The Barn Roastery

Po drodze do pączkowego nieba zahaczyliśmy o Checkpoint Charlie, który pod kątem historycznym warto odwiedzić. Zobaczycie przy tym pozostałości muru berlińskiego i jeśli jesteście fanami pamiątek – kupicie magnesy, pocztówki i wiele innych kolorowych gadżetów, które cieszyły oczy.

Checkpoint Charlie

Po słodkim szaleństwie pojechaliśmy ubanem na East Side Gallery obejrzeć kolorowe dzieła artystów z całego świata, stworzonych na pozostałościach muru berlińskiego. To tam znajdziecie słynny pocałunek Breżniewa, ale i wiele innych murali, które znajdziecie na berlińskich pocztówkach.

Zaraz przy murze zjedliśmy currywurst, który może nie był wybitny, ale naprawdę smaczny. Nie można być w Niemczech i nie zjeść słynnej kiełbaski (no chyba, że jesteście vege). Jako, że posililiśmy się niewielką porcją, po drodze wciągnęliśmy jeszcze kebaba z halloumi z niepozornej, zielonej budki. Ten spontaniczny wybór okazał się strzałem w dziesiątkę – sos chilli-mango, mięta i chrupiąca bułka było fantastycznym gastro-zakończeniem naszego wypadu! 

CARRYWURST W BERLINIE

Czy warto jechać do Berlina? Jeśli kochasz miejski styl, kawę, dobre jedzenie, kolory i niebanalność to odpowiedź może być tylko jedna – TAK, TAK, TAK!! My jesteśmy pewni, że do Berlina wrócimy jeszcze nie raz, bo miejsc, które warto odwiedzić jest całe mnóstwo i wierzę, że za każdym razem można odkrywać to miasto na nowo 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *