„Głód. Pamiętnik (mojego) ciała” | Roxane Gay - lektura, która mnie totalnie zmęczyła

Głód. Pamiętnik mojego ciała

Trend body positive, akceptacji siebie, cieszenia się z możliwości, jakie daje nam ciało uważam za bardzo potrzebny i ważny we współczesnym świecie. Świecie przepełnionym ideałami z Instagrama, które pokazują jak można żyć i wyglądać, nie mówiąc o tym, że połowa z tych historyjek to ściema, a wygląd idealnych influencerek jest poprawiany w kilku aplikacjach zanim zostanie udostępniony światu. Powstają podcasty, kampanie społeczne i książki. Ludzie dzielą się swoimi historiami, aby pokazać jak wygląda rzeczywistość, ale i aby zobrazować jak można się czuć, gdy jest się wyśmiewanym z powodu odstawania od obecnych kanonów piękna. Świadomość rośnie i dzięki temu mam nadzieję więcej osób będzie mogło żyć bez kompleksów, depresji i katowania siebie celami, które są nierealne. 

Żałuję, że trend ten jest tak szeroko obecny w mediach teraz, a nie 20 lat temu, gdy sama męczyłam swoje ciało dietami i ćwiczeniami, widząc, że nie mam tak szczupłego ciała jak najładniejsze koleżanki. Jednak wiem również, że żadne publiczne dyskusje nie zmienią Twojego podejścia, dopóki nie przepracujesz tego sam/a w swojej głowie, bo takie katowanie się, porównywanie, nienawiść wobec siebie nie wynika tylko z tego, co mówią o Tobie inni, ale przede wszystkim z naszych doświadczeń i tego jak nauczyłaś/eś się widzieć siebie samego.

Po książkę „Głód. Pamiętnik (mojego) ciała” sięgnęłam bez konkretnych oczekiwań, ale z dużą ciekawością. Tym bardziej, że swego czasu było o niej głośno na bookstagramie. To chyba recenzje, które czytałam i dyskusje, jakie przetaczały się wokół niej w sieci skłoniły mnie do zakupu. Niestety, książka cholernie mnie zmęczyła. Odkładałam ją wielokrotnie na półkę i robiłam od niej dłuższe przerwy. Czułam nawet wyrzuty sumienia, że nie zachwycam się nią jak wiele osób, których recenzje tej książki czytałam. Zastanawiałam się, czy nie jestem zbyt surowa w swojej ocenie. Może po prostu nie rozumiem tego, co czuła autorka? Ale przecież jestem empatyczna, pomagam innym, jestem czuła na cudzą krzywdę i nikt nie może mi zarzucić, że mam w nosie to, jak czuje się drugi człowiek. Dotarło do mnie jednak, że mam prawo do swojego zdania. A jakie ono jest? Że to potok żalu autorki do siebie, bliskich, ale i momentami miałam wrażenie – do całego świata. Wylewająca się ze stron frustracja i bezradność totalnie mnie przytłaczały. Ciągłe powroty do tych samych myśli i doświadczeń. Usprawiedliwianie się. W pewnym momencie współczułam rodzicom, którzy jak wybrzmiewa z lektury na swój sposób próbowali pomóc swojej córce, ale w jej opinii nie tak, jakby tego oczekiwała (szkoda tylko, że niektórych aspektów jej doświadczeń musieliby się domyśleć). Lektura zamiast być przyjemnością stawała się straszną męczarnią. W pewnym momencie postanowiłam odpuścić. Przeczytałam jej większość, ale nie byłam w stanie dotrzeć do końca.

Rozumiem, że książka przekazuje emocje autorki, jej doświadczenia i ból, jaki przeżywała. Miała prawo tak się czuć i podzielić się tym z innymi. Jako czytelniczka książki czułam jednak, że to dla mnie za dużo. Wiem, że takie książki mają uświadamiać nietolerancyjnym ludziom, że każdy z nas bez wyjątku – niezależnie czy jest gruby czy chudy, chory czy zdrowy, piękny czy brzydki ma prawo do życia, normalnego funkcjonowania, kupowania ubrań etc. Jednak nie uważam, że świat musi dostosowywać się do wszystkich. Mam wrażenie, że w niektórych aspektach życia zaczynamy mieć do czynienia z indoktrynacją przez mniejszości. Nie zrozum mnie źle – uważam, że każdy ma prawo do dobrego traktowania i wysłuchania, jednak nie uważam, aby taka narracja jak autorki, mogła wiele zmienić.

Otyłość to choroba

W wielu przypadkach osoba otyła ma wpływ na swoją sytuację. I choć to cholernie trudne, nierzadko wynikające z problemów natury psychologicznej, doświadczeń, to nie jest tak, że nic się z tym nie da zrobić. Niemniej – przede wszystkim musi chcieć to zrobić osoba zainteresowana, nie cały świat wokół. Zalewanie swoją frustracją i bezradnością innych, nie jest żadnym rozwiązaniem. Żeby była jasność – nie należę do tych, które wyśmiewają osoby otyłe. Mam w sobie dużą dozę empatii. Rozumiem też, że jest wiele chorób, których następstwem są problemy z wagą jak Hashimoto – i jestem zagorzałą obrończynią takich ludzi. Nie pozwalam mówić – „aaaaahhaha, taaak, Hashimoto… to wymówka – ona jest po prostu leniem”. Jednak, gdy ktoś znajduje się w trudnej sytuacji walki z otyłością i okopuje się w swoich żalach i smutkach nie ruszając z miejsca, zalewając tym innych, to nie ma we mnie na to zgody. Jestem absolutnie na tak, aby mówić o otyłości, ale nie w kontekście, który nakazuje nam zaakceptować, że ktoś jest otyły i mu przytakiwać, ale w takim, który pozwala takie osoby efektywnie wspierać w powrocie do zdrowia. Bo otyłość to choroba – koniec i kropka (patrz: klasyfikacja ICD10 – E66). 

Wspierajmy osoby otyłe w ich drodze po zdrowie i lepsze samopoczucie. Nie wyśmiewajmy ich, bo nie jest to motywujące. Tym bardziej, gdy znaleźli się w takiej sytuacji przez złe nawyki (poczucie winy może wykańczać). Nie porównujmy ich do innych. Nie każmy im dostosowywać się do kanonów piękna. Pozwólmy im być sobą i doceniajmy to, jakimi są ludźmi. 

Nie zmuszajmy jednak ludzi do tego, aby mówiły „otyłość jest ok.”, bo nie jest.

Reasumując – książka jest dla osób, które chcą zrozumieć z czego może wynikać fakt, że ktoś cierpi na otyłość. Autorka pokazuje bowiem, że ciało to historia, czasem bardzo bolesnych doświadczeń. Pozwala wejść w buty człowieka, który nie potrafi odnaleźć się w rzeczywistości dostosowanej do większości. Nie jest to moja ulubiona książka, ale myślę, że ma grono swoich zwolenników – i to jest ok. 

Moja ocena: 3/10 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *