Uwielbiam takie historie – o odwadze w rezygnacji z czegoś stałego, bezpiecznego, opłacającego się na rzecz spełniania marzeń. Bartosz Gardocki po wielu latach udanej pracy zawodowej postanowił… zostać taksówkarzem. Chciał czuć wolność, być dla siebie sterem i okrętem i poznawać ludzi. I choć nawet decyzja o takiej zmianie nie daje 100% wolności, to wartość jaką można wynieść z pracy opisywanej przez Gardockiego jest nie do przecenienia.
W „Kursie na ulice szczęśliwą” z jednej strony czytamy krótkie i zabawne wymiany zdań, a z drugiej czytamy o historiach, które poruszają. Chłopak jadący do Monaru, powstańcy, pracownicy korporacji, polskie gwiazdy i politycy oraz wiele innych. Z tych krótkich rozmów wyciągnęłam wiele dla siebie, bo refleksja nad życiem, nad tym co mamy, to nieodłączna część tej lektury.
Zaskoczyła mnie dojrzałość autora w wykonywaniu swojej pracy. W świetnym dostosowywaniu poziomu swojej otwartości na rozmowę oraz klimatu (choćby przez rodzaj włączanej muzyki) do pasażera. Z takim taksówkarzem jeździłabym z przyjemnością. Z osobą, która rozumie, że czasem potrzebujesz wyrzucić z siebie emocje, a czasem nie masz ochoty mówić ani słowa. I choć ta praca wydaje się lekka i przyjemna to uświadamiamy sobie, że taka nie jest. Kierowca nie tylko narażony jest na bezpośrednie niebezpieczeństwo życia i zdrowia, ale i przyjmuje ogromny ładunek emocjonalny wielu historii, których przychodzi mu wysłuchać.