Czy kiedykolwiek marzyłeś o tym, aby w obliczu swoich przytłaczających myśli i nawarstwiających się wątpliwości po prostu zasnąć i przeczekać aż to wszystko minie? Jeśli tak, pomysł na który wpadła główna bohaterka książki Ottessa Moshfegh, wyda Ci się dziwnie znajomy…
Bezimienna, młoda Amerykanka, której pozornie niczego nie brakuje – jest szczupła, piękna, ma pracę, pieniądze nagle zaczyna szukać sensu. Sensu w posiadaniu, w biegu za rzeczami materialnymi… Mierzy się przy tym bólem po stracie rodziców i wspomnieniami z niezbyt udanego związku. Jej depresja zaprowadza ją do szalonego w gruncie rzeczy pomysłu zrobienia sobie roku odpoczynku od życia. Na kartkach książki przechodzimy z nią ten rok i towarzyszymy we wszystkich związanych z tym refleksjach.
Plusem książki Moshfegh jest oryginalny pomysł na fabułę. Równie ciekawie zbudowane są bohaterzy – zdeterminowana w realizacji swojego celu i niezwykle racjonalna główna bohaterka, jej przyjaciółka zagubiona w potoku próżności, rodzice którym daleko do miana idealnych… Minusem jest dla mnie spłycenie tematu depresji jako choroby. Lepiej, aby osoby mające problemy tego typu nie czytały tej książki…
„Mój rok relaksu i odpoczynku” mimo trudnej i smutnej treści jest napisana lekko. Czyta się ją szybko, choć miałam momenty znużenia (chyba za bardzo czekałam, aż zadzieje się COŚ). W historii tej czuć smutek, ale nie rozdzierał mi on serca. Skłania ona do refleksji, ale nie wstrząsa. Skończyłam tę książkę z niedosytem. Z wrażeniem, że można było z tego pomysłu wycisnąć więcej. Z poczuciem, że wątki, które nie zostały dopowiedziane aż prosiły się o rozwinięcie.
Moja ocena: 6/10