Moja diagnoza ADHD: jak odkryłam, że mam ADHD i jak sobie z tym radzę – moje doświadczenia i strategie

moja diagnoza ADHD

Gdy opublikowałam post o książce „Brudne pranie”, wspominając, że mam ADHD, otrzymałam sporo wiadomości z pytaniem o przebieg diagnozy, o to jak sobie radzę i w ogóle – jak to się stało, że zorientowałam się, że mój mózg działa inaczej. Postanowiłam podzielić się swoim doświadczeniem, bo wiem, że choć książki specjalistów są super istotne i wzmacniają w radzeniu sobie z ADHD (sama je czytam), to perspektywa osoby neuroatypowej jest również wartościowa i często bardziej wiarygodna, jeśli chodzi o mierzenie się z codziennymi wyzwaniami. Zapraszam Cię zatem do mojego świata 🙂

Diagnoza ADHD - jak, kiedy, u kogo?

Nigdy nie podejrzewałam, że mogę mieć ADHD – serio! A co zabawne – mój brat został zdiagnozowany w dzieciństwie, co mogło być dla mnie sygnałem, że może to dotyczyć także mnie. Nie miałam jednak objawów, które zazwyczaj przypisywane są chłopcom tj. widocznej dla osób z zewnątrz nadpobudliwości ruchowej, złych ocen, wyraźnych z perspektywy rodziców problemów z nauką etc. Byłam cichym, spokojnym dzieckiem, zamkniętym w sobie. Uciekałam w świat marzeń, snułam plany i opowieści w głowie. Uczyłam się dobrze, miałam zawsze wzorowe zachowanie. Nigdy jednak nie pomyślałam o tym, że ta otoczka dobrej uczennicy była efektem dużo większych nakładów energetycznych niż u neurotypowego dziecka. Dla mnie była to normalność dnia codziennego.

Raz w życiu byłam przez kilka dobrych miesięcy w procesie terapii psychodynamicznej (niezwiązanej z ADHD, po prostu miałam bardzo trudny okres w życiu) i mimo tego terapeutka nie wyłapała, że wiele moich trudności może wynikać z ADHD. Myślę jednak, że wówczas byłam tak skupiona na konkretnych sytuacjach i relacjach w moim życiu, że ewentualne symptomy ADHD były przyćmione przez dużo większe problemy i wyzwania.

Kilka lat później skorzystałam ze wsparcia psycholożki (również ze względu na trudny okres w życiu) i chodziłam do niej regularnie przez kilka miesięcy. W końcu zorientowałam się, że w zasadzie nie wiem po co do niej przychodzę i że za każdym razem mówię o zupełnie innych rzeczach, a nadal nie czuję, aby wszystko było okej. Pani psycholog zasugerowała mi wówczas test DIVA. Byłam totalnie zaskoczona. Ja i ADHD? Ja jestem po prostu ekstrawertykiem – pomyślałam. Co zabawne – kilka lat spędziłam w marketingu medycznym i farmaceutycznym, w tym dwa lata w promocji placówek zdrowia psychicznego. Pisałam wówczas o ADHD. Czytałam o ADHD. A nigdy nie przeszło mi przez myśl, że to może dotyczyć także mnie. 

Po rozmowie zgodziłam się na jej propozycję, bo nic nie traciłam, a mogłam zyskać więcej wiedzy o sobie. 

Diagnoza przebiegała u mnie jako cykl 3 spotkań:

  • Pierwsze spotkanie polegało na odpowiadaniu na pytania z kwestionariusza DIVA (kwestionariusz miała psycholożka, a ja odpowiadałam) – co charakterystyczne (i dla mnie było bardzo trudne) – sięgają one zachowań z dzieciństwa (ponieważ kluczowe w diagnozie ADHD jest to, że objawy musiały występować już w dzieciństwie, a nie tylko w dorosłym życiu). Na tym etapie pojawiły się też pytania różnicujące, które pozwoliły odrzucić Borderline (tu absolutnie ani Pani psycholog ani ja nie miałyśmy wątpliwości, że to mnie nie dotyczy). 
  • Z uwagi na to, że niewiele pamiętałam z młodych lat (w trudnych sytuacjach umysł dziecka w ramach obrony wymazuje pewne wspomnienia), to musiałam na część pytań pozyskać odpowiedzi od mojej mamy i przedstawiłam je w trakcie drugiego spotkania, uzupełniając brakujące informacje do wypełnienia przez psycholożkę kwestionariusza. Dzięki temu zyskałam czas na zastanowienie się nad swoimi zachowaniami z tego okresu i udało mi się przypomnieć trochę sytuacji i trudności. Jest to jednak czasem naprawdę trudne, bo dziewczynki mają dość specyficzny sposób funkcjonowania, a gdy nakładają się na to inne trudności związane z otoczeniem, to niełatwo jest odróżnić, co z czego wynika.
  • 3 spotkanie było przedstawieniem diagnozy i zapoznaniem się z nią oraz omówieniem moich odczuć, obaw i dalszego postępowania.

Nie mogłam początkowo uwierzyć w tę diagnozę i szczerze? Na początku ją wewnętrznie podważałam. Jednak utwierdziły mnie w niej 3 kwestie:

  • przeprowadzała ją osoba, z którą miałam kontakt nie tylko w trakcie samej diagnozy, ale i kilku miesięcy spotkań – miała okazje mnie obserwować, słuchać wywodów o moich codziennych wyzwaniach, lękach i problemach – wiedziałam, że jej propozycja diagnozy nie wzięła się z czapki. Myślę, że to naprawdę stanowi istotny czynnik zwiększający wiarygodność procesu diagnozy. 
  • Po uzyskaniu diagnozy zaczęłam czytać książki o ADHD, aby dowiedzieć się z czym się mierzę oraz co powinnam robić dalej. To było jak odkrycie: „to ja przez 35 lat wykazywałam większość tych zachowań i nikt nigdy nie powiedział mi, że mogę mieć ADHD?! Ja sama tego nie zauważyłam?! Nie pomyślałam o tym pisząc posty, artykuły i inne materiały dla placówek dla których pracowałam? JAAAK?!”.
  • Mój brat ma zdiagnozowane w dzieciństwie ADHD, a wówczas prawdopodobieństwo tego, że ja również będę je mieć wzrasta. 

Po diagnozie spotykałam się dalej z moją psycholożką, aby wypracować schematy zachowań, które pozwolą mi na lepsze funkcjonowanie na co dzień. Warto bowiem wiedzieć, że objawy ADHD nie są jakimiś kompletnie nieznanymi dla osoby neurotypowej sytuacjami, ale człowiek z ADHD doświadcza ich zdecydowanie częściej/bardziej intensywnie i widocznie utrudniają mu one normalne, codzienne funkcjonowanie. 

Jednocześnie udałam się do psychiatry, aby skonsultować kwestię leków. Przyjmuję obecnie Medikinet i jestem wciąż w procesie dopasowywania optymalnej dla mnie dawki. 

Lek jest wsparciem (pomaga się skupić, dodaje motywacji do działania), ale ma też skutki uboczne jak podwyższone tętno czy rozedrganie wewnętrzne (nie zawsze). Dlatego opieka psychiatry jest niezwykle istotna. Potwierdza on także diagnozę, wpisując w kartę odpowiednie oznaczenie z klasyfikacji ICD-10. 

Oczywiście nikt nie jest zmuszany do brania leków. To wyłącznie od Ciebie zależy, czy się na nie zdecydujesz. Moim zdaniem warto spróbować (przetrwać pierwsze skutki uboczne, które są odczuwalne na początku u niektórych osób) i zweryfikować, czy ta różnica, którą wywołują sprawia, że funkcjonuje Ci się bardziej komfortowo. Niektórzy uznają, że wolą siebie bez leków, inni – że z nimi łatwiej się im myśli, potrafią lepiej się skupić i efektywniej działać. Ja stosuję farmakoterapię, ale bez niej również jestem w stanie funkcjonować. To po prostu wsparcie. 

WAŻNE! Leki na ADHD są lekami trudnodostępnymi i to jest ogromne wyzwanie – za każdym razem, gdy otrzymuję receptę muszę szukać apteki, która ma dostępny na stanie lek. Polecam w tym celu korzystać z serwisu KtoMaLek. Udało mi się finalnie znaleźć aptekę, w której Panie notują sobie, ile opakowań potrzebuję i gdy przychodzą kolejne  – dają mi znać, że mogę przyjść je wykupić. Niestety, nikt nie jest w stanie dać gwarancji, że lek przyjedzie, a rozpoczętą już w konkretnej aptece receptę, trzeba w tym miejscu zrealizować do końca. Zdarzyło się więc, że lek do jednej z aptek nie dotarł i połowa mojej recepty przepadła. 

Koszt diagnozy ADHD

Diagnoza ADHD kosztowała mnie bodajże 650 złotych (Toruń). Wizyty u psychiatry to zazwyczaj koszt około 300 złotych, ale po pewnym czasie nie są konieczne wizyty raz na miesiąc, a np. raz na kwartał. Gdy lekarz dobierze Ci odpowiednią dawkę leku, to śmiało można wziąć od niego zaświadczenie, które pozwoli na to, aby dalsze recepty wystawiał Ci lekarz rodzinny w ramach NFZ (wizyty u psychiatry to nie tania „zabawa”w skali roku).

Co ważne – osobę zdiagnozowaną może przerażać fakt wizyty u psychiatry – „przecież nie jestem nienormalna/y” – możesz pomyśleć. Nie, nie jesteś nienormalna/y, jesteś osobą, której mózg funkcjonuje w inny sposób niż u osób neurotypowych. Nie jest to choroba a zaburzenie neurorozwojowe. A lekarz Cię nie będzie leczył (bo ADHD nie wyleczysz), a wspierał Cię w uzyskaniu możliwie najlepszych efektów wsparcia farmakologicznego. End of story. Cudów nie zdziała, ale jest szansa, że znacząco Ci pomoże. 

Nie oczekuj jednak od psychiatry niesamowitego wsparcia pozafarmakologicznego. Zazwyczaj kończy się na recepcie. Aczkolwiek zależy do kogo trafisz. Ja mam takiego lekarza, który zawsze ma dla mnie czas, lubi porozmawiać z pacjentem i nierzadko spędzam w jego gabinecie 30-40 minut. Czasem mam wrażenie, że temu lekarzowi jest głupio, że skasują mnie tyle pieniędzy za samą receptę, więc poświęca mi uwagę, ale mogę się mylić i po prostu może to być dobry lekarz z powołania. 

ADHD - co sprawia mi trudność, z czym mierzę się na co dzień i jak sobie z tym radzę?

Jest wiele osób z ADHD, które nic z diagnozą nie robią – nie przyjmują leków, nie chodzą do psychologa i… jest im z tym dobrze. I pięknie! Jeśli nie czujesz, że wsparcie będzie wartością w Twojej codzienności – nic na siłę. Powtórzę – ADHD to nie śmiertelna choroba, ale inny sposób funkcjonowania mózgu.

ADHD bowiem ma wiele pozytywnych stron – ludzie z ADHD są często kreatywni, ciekawi świata, mają wiedzę z różnych obszarów, lubią się rozwijać, mają wiele pasji, są motorem napędowym różnych grup (zawodowych, przyjacielskich etc.). Jednak jest także ciemniejsza strona tego zaburzenia, która w zależności od jej intensywności, utrudnia codzienne funkcjonowanie. To właśnie sedno ADHD – zachowania typowe dla wielu osób, ale w intensywności, która jest nierzadko niezwykle obciążająca.

Jeśli chcesz rzetelnej wiedzy – polecam kontakt z psychologiem lub przeczytanie fachowych książek. Osobiście mogę podzielić się z Tobą tymi symptomami, które sprawiają, że muszę w wiele czynności włożyć dużo więcej wysiłku, aby osiągnąć ten sam efekt, co osoby bez ADHD. 

☝️ Ważne – osoby z ADHD mierząc się z wieloma trudnościami, bardzo często źle o sobie myślą, mają zaburzoną samoocenę. Zatem nawet jeśli radzisz sobie na co dzień, to gdy przeżywasz np. trudny moment (śmierć bliskiej osoby, utrata pracy, rozwód, mobbing etc.) – pomóż sobie i odwiedź psychologa. Takie sytuacje mogą bowiem sprawiać, że natłok emocji i tematów Cię przytłoczy i całkowicie odbierze pewność siebie. Nie musisz udawać, że jesteś nieustraszony/a i dasz radę ze wszystkim. Szkoda na to zdrowia (ja raz to zrobiłam i długo żałowałam). 

A przechodząc już do zachowań, trudności, symptomów – jakkolwiek to nazwać, które towarzyszą mi w codziennym życiu ADHD-owca (być może odnajdziesz w tym siebie):

Mam wielką trudność w utrzymaniu uwagi na czynnościach dla mnie nieinteresujących, powtarzalnych.

Czasem lubię sobie popracować na przykład w trybie „kopiuj-wklej”, aby dać głowie moment wytchnienia, ale na dłuższą metę bardzo męczę się, gdy w pracy nie mam nowych wyzwań, bodźców, nie uczę się czegoś nowego. W takich sytuacjach popełniam błędy z nieuwagi.
Ciągłe poszukiwanie dopaminy sprawia, że mam wiele pomysłów (za dużo!), które trudno zrealizować (po prostu wszystkich się nie da), podkręcam tempo pracy i dynamikę działań. Dla mnie samej to normalne, ale gdy jesteś managerem jak ja - trzeba uważać, aby nie przełożyć tego na swoich ludzi. Zawsze, gdy zadań jest sporo, świadomie dbam o komfort pracowników za których odpowiadam. Ostatnie, czego bym chciała, to żeby członek mojego zespołu wypalił się ze względu na zbyt rozległą listę TO DO. Szczęśliwie osoby z ADHD mają w sobie dużą dozę empatii i dobrego czucia ludzi 🙂

⭐ MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Żongluję zadaniami w miarę możliwości – gdy mam duże tematy wymagające zaangażowania, przeplatam je tymi powtarzalnymi – dają mi wówczas moment wytchnienia umysłowego, odpoczywam w ich trakcie, ale nie wykonuję ich zbyt długo. Gdy zaczynam się nudzić, wracam do bardziej interesujących mnie tematów. 

Bardzo dużo mówię i często niestety przytłaczam tym innych.

Mam skłonność do dokańczania zdań za rozmówcę, wtrącania się. Robię to bezwiednie. Gdy się na tym łapię, bardzo często jest mi głupio i mierzę się z poczuciem winy, bo nie chcę, aby rozmówca/rozmówcy uznali, że się mądrzę czy nie liczę się z ich zdaniem. To głupota, ale czasem potrafię o tym długo myśleć w stylu: „Jezu, czemu znowu to zrobiłaś! Daj się ludziom wypowiedzieć!”. Niemniej mocno nad tym pracuję. Gdy się wypowiadam, potrafię także zrobić tyle dygresji, że sama zapominam o czym w ogóle mówiłam. Potrafię już otwierając usta zapomnieć, co ja właściwie chciałam powiedzieć (co często jest dla mnie okrutnie żenujące).

⭐ MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

🥤 Czasem działa szklanka wody – gdy chcę coś powiedzieć – biorę łyk wody, aby się na chwilę zamknąć 😉

🎤 Dodatkowo pomocne w trakcie spotkań jest wyciszenie mikrofonu. Wówczas, gdy chcę coś powiedzieć, muszę go włączyć, a to daje mi chwilę na zastanowienie się, czy faktycznie to dobry moment.

Nie zawsze to działa i wówczas po prostu, gdy się orientuję, jak sytuacja wygląda, wycofuję się i daję przestrzeń drugiej stronie lub mówię wprost, że chyba za dużo gadałam i przepraszam. 

Odpływam w trakcie rozmów

Nawet, jeśli rozmowa mnie interesuje (sic!), potrafię się wyłączyć w jej trakcie, bo znienacka zaatakuje mnie jakaś myśl. Nie robię tego celowo, to automatyczne, ale rozmówca może poczuć się zignorowany, co jest bardzo trudne, gdy chce się utrzymywać dobre relacje z innymi.

⭐ MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Na co dzień wciąż utwierdzam mojego męża, że moje odpływanie nie oznacza braku zainteresowania i grzecznie proszę, aby powtórzył to, co mówił. Chyba już się do tego przyzwyczaił, choć domyślam się, że dla niego może to być frustrujące (nikt wszak nie lubi mówić w kółko tego samego). Staram się wprost komunikować, z czego wynika moje zachowanie i nie dopuszczać do tego, aby czuł się ignorowany. 

Czasem jestem zbyt bezpośrednia.

Często mówię to, co myślę i rzadko ranię tym ludzi (mam ogromną wrażliwość na drugiego człowieka), ale czasem nie są to komentarze, które powinny się pojawić w danych okolicznościach, biorąc pod uwagę zasady dyplomacji. Jedni to we mnie lubią, inni nie bardzo. Na koniec dnia wolę być bezpośrednia niż obrabiać ludziom tyłek za plecami i jojczyć w cichości ducha, nie mówiąc osobie zainteresowanej, co o danej sprawie myślę. Niemniej nad tym pracuję, ponieważ ma to wpływ na relacje z innymi.

⭐ MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

🗒️ Gdy idę na ważną rozmowę, przygotowuję się tak, aby kwestie, które chcę poruszyć, wypowiedzieć w sposób dyplomatyczny. Nie zawsze mi wychodzi, ale próbuję. A gdy zdarzy mi się coś chlapnąć, to przepraszam, przyznaję się, że chyba się rozpędziłam. Najczęściej okazuje się, że druga strona w ogóle nie odebrała tego negatywnie i zwyczajnie ja po prostu za bardzo pewne rzeczy analizuję. 

Gdy mnie coś interesuje, wpadam w HIPERFOKUS zapominając o swoich podstawowych potrzebach, jak jedzenie, picie czy toaleta.

Potrafię kilka godzin robić coś bez przerwy (jak pisanie tego tekstu). Fakt, że wykonuję pracę, którą lubię sprawia, że mam skłonności do pracoholizmu i przeciążania organizmu (generalnie osoby z ADHD mają wyższą skłonność do wpadania w uzależnienia). Wiem, że dzięki temu mam opinię pracowitej i ambitnej. Każdy szef w mojej karierze doceniał mnie jako pracownika. Po prostu cisnęłam i zawsze powtarzałam: „do pracy chodzę, aby robić swoją robotę”. Pracuję zdecydowanie szybciej niż 90% osób na moim miejscu by pracowało (nie, to nie jest samochwalstwo, ja po prostu lecę z pracą czasem jak robot właśnie w stanach hiperfokusu). Wszystko to z perspektywy pracodawcy brzmi super (może dlatego właśnie cieszyłam się zawsze dużym zaufaniem - po prostu nie waliłam w ch***, że tak wprost powiem). Jednak taki hiperfokus dzień po dniu… potrafi wykończyć. Sprawia on, że pod koniec dnia pracy nie mam siły na to, aby poświęcić się temu, co kocham, czyli pasjom, spędzaniu czasu z bliskimi etc. Po prostu… wyładowują mi się baterie. Gdy taka sytuacja się powtarza, a do tego jest okres jesienno-zimowy, to mam tendencję do stanów depresyjnych.

⭐ MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Mam Slow Planer, w którym planuję wyłącznie aktywności dla przyjemności – czytanie książek, pisanie na bloga, spacer, wyjście na kawę etc. To pozwala mi pamiętać o wypoczynku. Dodatkowo mój mąż wiedząc, jak potrafię funkcjonować – przynosi mi w trakcie pracy do biurka kawę, obiad lub zagaduje, abym na chwilę oderwała się od tego, co robię. 

Pomaga mi również bardzo wspierające środowisko pracy i szef, który potrafi zauważyć, że chyba przeginam i zwrócić uwagę na to, abym nieco wyhamowała (ogromnie to doceniam, bo takie sytuacje zdarzają się rzadko – zazwyczaj szefowie jednak wycisną Cię jak cytrynę, dlatego warto do skutku szukać pracy, w której ludzie mają w sobie jednak empatię). 

Prokrastynuję wykonanie zadań, które są dla mnie nudne.

Wywiązuję się ze swoich zobowiązań, ale często odkładam je na ostatnią chwilę, biegnąc wówczas ile tchu, aby wszystko nadrobić np. na dzień przed. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że fakt, iż odkładam te zadania nie sprawia, że np. w międzyczasie odpoczywam, bo w mojej głowie cały czas wiszą myśli „muszę to zrobić”, które uniemożliwiają psychiczny odpoczynek.

⭐ MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Rozbijam większe tematy na małe zadania, które realizuję konsekwentnie w krótkich odstępach czasu.

Gdy na maxa mi się nie chcę, powtarzam słowa Sylwii Królikowskiej (Niania Liderów): „jeśli Ci się nie chce, zacznij niechętnie”. Najczęściej okazuje się, że gdy już człowiek zacznie, to dalej leci z górki.

Dodatkowo staram się sobie wówczas przypominać to, jak często było tak, że odkładałam w czasie jakieś zadanie i cholernie męczyło mnie to psychicznie, a potem okazywało się, że poszło szybko, zadanie nie wymagało zbyt wiele czasu, a ja czułam po jego wykonaniu ogromną satysfakcję. Wówczas nierzadko dostaję kopa do działania.

Nieraz pomaga mi Medikinet – dostaję wówczas kopa farmakologicznego, który potrafi mnie ruszyć z miejsca. 

🙎🙎 W zebraniu się w sobie i skoncentrowaniu na zadaniu pomaga mi tzw. BODY DOUBLING, czyli ciche towarzystwo innej osoby. Zdecydowanie bardziej efektywna jestem, gdy w mieszkaniu jest mój mąż (on pracuje głównie zdalnie, więc jest obecny cały czas) – nie rozmawiamy ze sobą wówczas, ale sam fakt, że znajduje się w tej samej przestrzeni, wspiera mnie w wykonywaniu moich zdań.

Biorę na siebie zbyt dużo zadań.

Gdy ktoś mnie o coś poprosi, to na fali entuzjazmu, chęci wsparcia danej osoby i wiary w swoje moce, potrafię przyjąć na siebie tyle zadań, że z czasem czuję się przytłoczona. W 90% wywiązuje się ze wszystkiego, bo mam wysokie poczucie odpowiedzialności, ale często robię to wysokim kosztem energetycznym.

⭐ MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Staram się maksymalnie świadomie szacować czas, jaki jest mi niezbędny na wykonanie danego zadania i realnie ocenić, czy jestem w stanie coś zrobić z poszanowaniem swojego zdrowia. 

Czasem okazuje się, że nie dam rady. Wówczas grzecznie daję znać, że chętnie, ale nie w tym momencie. Rzadko kiedy ktoś ma z tym problem – ludzie zazwyczaj są w stanie zrozumieć więcej niż nam się wydaje. 

Mam zaburzone odczuwanie upływu czasu.

To sprawia, że wszędzie jestem przed czasem, bo boję się spóźnić. Mam wrażenie, że życie przecieka mi przez palce. Nie pamiętam, co robiłam dwa dni wcześniej. Tydzień po skończeniu urlopu mam trudność z przypomnieniem sobie, gdzie byłam. Co bardzo typowe dla ADHD-owców, czego neurotypowi często nie są w stanie zrozumieć - jestem w stanie zrobić milion rzeczy w krótkim czasie, ale gdy w środku dnia mam zaplanowane jakieś ważne spotkanie, to do tego czasu mam paraliż wykonawczy - nie jestem w stanie skupić się na niczym innym - po prostu na nie czekam. Tak jest zarówno przy ważnych spotkaniach zawodowych, jak i w życiu prywatnym. Wiem, to kompletnie absurdalne, ale trudne do przeskoczenia.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

📒 Praktykuję wdzięczność, aby nie umykało mi to: ile zrobiłam w danym czasie, ile miłych rzeczy się wydarzyło, co osiągnęłam. Pomaga mi w tym Slow Planer i podsumowania dnia, miesiąca i roku. 

📸 Wywołuję zdjęcia z poszczególnych ważnych dla mnie momentów i wklejam do albumu, który własnoręcznie ozdabiam (zrobiłam z tego przyjemny rytuał, który pozwala mi uwolnić kreatywne moce). Cyklicznie zaglądam do niego z mężem – wówczas oboje uświadamiamy sobie, ile razem robimy świetnych rzeczy i że wcale życie nie przecieka nam przez palce tylko po prostu tak wiele się dzieje, że czasem mózg nie nadąża 😉

Regularnie dopada mnie paraliż wykonawczy.

To jeden z najtrudniejszych dla mnie objawów. Dopadają mnie regularnie takie dni, gdy mam długą listę zadań (nawet takich, które lubię wykonywać!), ale nie jestem w stanie nic zrobić. To tak, jakby mózg i ciało łapały blokadę. Potrafię wówczas leżeć bezproduktywnie i scrollować internet i ŻADNĄ siłą nie mogę się zmusić do działania. To bardzo bolesne, gdy rzeczywiście mam wiele obowiązków. Potrafi to wywoływać we mnie obciążające fale stresu.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Nauczyłam się, że gdy przychodzą takie dni, muszę po prostu odpuścić, zwolnić, nie wymagać od siebie bycia idealną i nie samobiczować się. Po prostu przeczekać. Nic innego na mnie obecnie nie działa. 

📱Prowadzę też w aplikacji ZDROWIE (IOS) dzienniczek nastroju. Dzięki temu wiem mniej więcej, kiedy następuje u mnie spadek (to ważne szczególnie u kobiet, u których samopoczucie silnie koreluje z hormonami) i staram się tak planować te trudniejsze dni, aby było w nich więcej luzu i czasu na odpoczynek. 

Mam zaburzony apetyt

Nie jestem w stanie w większość dni zjeść śniadania, a przez to w ogóle o nim zapominam, orientując się np. koło południa (wpadając w międzyczasie w hiperfokus), że nic nie zjadłam. Często zdaję sobie sprawę z tego wtedy, gdy zaczyna mi spadać cukier i trzęsą mi się ręce albo burczy mi w brzuchu. Na domiar złego mam tendencję do uczepiania się na długie miesiące jednego rodzaju jedzenie i np. jeść dzień w dzień na śniadanie płatki z mlekiem (nie jest to tragedia, ale nie wpływa to jakoś świetnie na moją dietę).

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Tutaj zdecydowanie pomaga mi mąż, który gotuje. Dostaję pod nos konkretne posiłki (wówczas je jem). Jeśli wyjeżdża w delegacje, to przygotowuje mi coś na dany dzień lub ja kupuję zdrowe gotowce. To nie jest tak, że nie umiem gotować, ale w biegu, który dyktuje mój mózg goniący za dopaminą, zapominam o jedzeniu, po prostu. 

Niektórym na pewno mógłby w takiej sytuacji pomóc catering dietetyczny (testowałam – działa). 

Suplementuję także witaminy, które wspierają mnie w przypadku ewentualnych niedoborów z jedzenia, ale i są wsparciem u osób z ADHD. 

Na mojej stałej liście są:

  • Omega 3
  • Magnez
  • L-teanina
  • L-Tyrozyna
  • Probiotyki 
  • Prebiotyki
  • Maślan Sodu
  • Witamina D

Oczywiście z ADHD nietrudno zapomnieć o przyjęciu suplementów, dlatego mam je wbite do aplikacji ZDROWIE (IOS), która przypomina mi o ich wzięciu oraz zapisane na karcie nawyków, którą uzupełniam każdego dnia.

Mam ogromne problemy ze wstawaniem rano z łóżka.

Gdy już wstanę, to po kilku minutach wszystko jest okej, ale samo wstanie z łóżka każdego dnia wymaga ode mnie ogromnego wysiłku. Dlatego, gdy muszę wstać po 5 i jechać do biura (pracuję hybrydowo) fizycznie cierpię. Pracując zdalnie, wstaję między 6:40 a 7:00. Z rana jestem rozdrażniona, łatwo się denerwuję.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Moim ratunkiem jest praca zdalna. Nie zmuszam się do wcześniejszego wstawania, bo zwyczajnie jestem typem sowy i nie funkcjonuję rano efektywnie. Nie staram się zmienić tego na siłę.

Gdy muszę jechać do biura i wstać o 5 – robię to, ale to dzieje się na tyle rzadko, że staram się z tym mierzyć. 

📎 Staram się trzymać codziennej rutyny, która ułatwia mi szybkie ogarnięcie się rano. Przygotowuję sobie rzeczy do ubrania na następny dzień, myję gąbeczki do makijażu, pakuję jedzenie do biura – wszystko po to, aby później się nie denerwować.

Tym samym mam problem z zasypianiem

Potrafię położyć się o 23:00 ale nie zasnąć do np. 1:00. Sprawia to, że rano tym bardziej jest mi trudno wstać, nie mam energii.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Obecnie w trudniejszych momentach wspieram się lekami (tabletki przepisane przez lekarza prowadzącego). 

Przed snem wietrzę sypialnię. Zasuwam rolety na tyle, aby nic mnie nie raziło (osobiście kompletnego mroku nie lubię, wzbudza mój niepokój).

📆 Staram się wcześniej w kalendarzu zaplanować kolejny dzień, aby nie męczył mnie natłok myśli. 

📖 Gdy kładę się do łóżka, sięgam po książkę (bardzo często mnie szybko „muli”). Jednak raczej sięgam po Kindle’a, bo gdy wówczas zasnę, to nic się nie zadzieje, a gdy zasnę przy zapalonym świetle, czytając książkę drukowaną, to niestety – nie będzie się dobrze spać ani mnie, ani mężowi. 

Gdy mimo wszystko nie mogę zasnąć, stawiam na sposób amerykańskich żołnierzy, czyli skupieniu się na oddechu. 

Towarzyszy mi ciągły natłok myśli

Mam wrażenie, że w mojej głowie biegnie kilkanaście chomików, a każdy z nich w innym tempie i w innych kierunkach. Nasila się on w trakcie zasypiania, co sprawia, że często zaśnięcie zajmuje mi godzinę lub dwie. Myślę o tym, co mam do zrobienia, analizuję sytuacje z danego dnia, trawię kolejne pomysły, których w mojej głowie rodzi się więcej niż jestem w stanie udźwignąć. To jeden z najbardziej męczących objawów.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

💊 W tym przypadku pomaga farmakoterapia.

🗒️ Przydane jest też wyrzucanie z siebie myśli w jakimś notatniku.

🏃‍♀️ Dodatkowo ogromnie wspierający jest ruch – jakakolwiek aktywność – spacer, bieganie, rower – byleby się ruszać. To ma OGROMNY WPŁYW na funkcjonowanie osoby z ADHD. OGROMNY! 

Jestem impulsywna

W momentach krytycznych, stresujących lub gdy jestem zła, potrafię wybuchnąć bez kontroli i bardzo tego żałować. Zawodowo staram się nad tym panować i myślę, że idzie mi nieźle (do tego mam bardzo wspierające środowisko pracy, więc czuję się w nim bezpiecznie i wiem, że moje chwile słabości spotykają się ze zrozumieniem). W życiu prywatnym jednak obrywa się mojemu mężowi, którego potrafię zaatakować kaskadą żali i pretensji, bo akurat jakaś mało istotna rzecz mnie zirytuje.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Ratuje mnie samoświadomość i ciągła praca nad sobą, szybka autorefleksja i szczere przyznanie się do winy oraz przeproszenie, ale przede wszystkim – ogromne zrozumienie i wsparcie z drugiej strony. Mój mąż w takich momentach nie mówi nic, jest skałą, oazą spokoju i przeczekuje mój wybuch. Gdy wyrzucę z siebie to, co mam wyrzucić, wszystko wraca do normy bez żadnych kłótni. Zazwyczaj zaczynamy się z danej sytuacji oboje śmiać 🙂 Wiem jednak, że nie każdy życiowy partner ma tyle cierpliwości i dojrzałości, aby tak aktywnie wspierać swoją partnerkę/partnera z ADHD w codziennych zmaganiach, dlatego warto zaangażować drugą połowę w psychoedukację ADHD, aby poznał/a lepiej schematy, w jakich funkcjonujesz, spróbował/a zrozumieć. Pomóc może wspólna wizyta u psychologa. 

Mam ogromny problem z odpoczywaniem (OGROMNY)

To jeden z kolejnych moich większych problemów wynikających z ADHD. Wiecznie muszę coś robić. Potrafię przez cały tydzień pracując, myśleć o tym, jak super będzie położyć się w sobotę na łóżku z kubkiem kawy i książką, a gdy przychodzi sobota to ja sprzątam, piszę na bloga, robię zakupy, gotuję, piekę, znów sprzątam, idę na zakupy… i finalnie mimo, że te czynności dają mi wiele satysfakcji, to nie czuję się bardziej wypoczęta.

  MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Tu się powtórzę – pomaga mi planowanie aktywności skupionych wokół odpoczynku i tego, co kocham (blog, robienie zdjęć, spotkania z przyjaciółmi, czytanie etc.) w Slow Planerze. Staram się na każdy dzień (a szczególnie na weekendy) zaplanować miłe rzeczy jak spacer do księgarni, wizyta w kwiaciarni, aby kupić piękne kwiaty etc. Z uwagi na to, że ciągnie mnie do testowania nowych aktywności, na każdy tydzień planuję coś, co pomoże mi poszerzać horyzonty i zbierać nowe doświadczenia (rutyna mnie zabija) np. odwiedzenie nowej restauracji, zakup nieznanego mi wcześniej produktu i ugotowanie z nim czegoś dobrego etc. 

Dodatkowo wiele w moim podejściu i myśleniu zmieniła książka „Siła 5 zmysłów. Poczuj więcej i odkryj radość z życia” Gretchen Rubin. Absolutnie polecam ADHD-owcom. Zyskacie wiele inspiracji do świadomego, powolnego odpoczynku. 

Trudne jest dla mnie mierzenie się z krytyką

Mój mózg często przyjmuje to jako odrzucenie. Zdarzyło mi się zareagować na krytykę nie tak, jakbym chciała, czyli bardzo obronnie, czasem ofensywnie. Zazwyczaj później męczą mnie wyrzuty sumienia, bo zupełnie szczerze, konstruktywna krytyka wiele mnie uczy, ale czasem nie panuję nad reakcją na nią.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Wiele zależy tu od tego, jak druga strona feedback przekazuje. Jeśli czuję, że nie jest konstruktywna – dopytuję o konkrety, aby wyciągnąć z niej jak najwięcej.

Gdy zdarzy mi się zareagować nieodpowiednio – wracam do danej osoby i ją za to przepraszam. To naprawdę najlepsze, co można zrobić.

Sama też uczę się przekazywać feedback w sposób, który sprawi, że zostanie on odebrany spokojnie i to także wpływa na moją postawę jako jego odbiorcy. 

Próbuję zadowalać wszystkich wokół (najczęściej zapominając o sobie)

Przez to się przepracowuję, biorę na siebie zbyt dużo zobowiązań, szybko ulegam wpływom akcji takich jak zrzutki, akcje pomocowe (nawet, gdy budżet mi na to nie pozwala), poświęcam zbyt wiele czasu na to, aby inni byli zadowoleni.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Planuję swoje aktywności w kalendarzu i realnie oceniam, czy dam radę się w daną aktywność zaangażować. Przydatnym ćwiczeniem od psycholożki była tabela, w której przez kilka dni zapisywałam czynności, które miałam do wykonania i czas, jaki przewidywałam, że mi zajmą. Następnie, gdy wykonałam daną rzecz – dopisywałam czas, jaki faktycznie mi zajęła. Wówczas mogłam sprawdzić, czy nie przeszacowałam swoich możliwości. To ćwiczenie wspiera w późniejszym realistycznym planowaniu zadań.

Minimalizuję liczbę aktywności zawodowych po pracy. Od 7 lat oprócz pracy na etacie prowadzę swoją firmę i przez większość tego czasu pracowałam non stop, starając się we wszystkim  być najlepsza. To było obciążające. Dlaczego to robiłam? Dla satysfakcji i pieniędzy. W końcu jednak nadszedł moment, w którym zrozumiałam, że jestem wystarczająco dobra w tym, co robię i nie muszę udowadniać tego innym, ponadnormatywnym zaangażowaniem (przynajmniej na polu własnej działalności). Zmniejszyłam liczbę klientów i zostawiłam tylko tych, z którymi naprawdę dobrze mi się pracuje. Ograniczyłam liczbę miejsc, w których się z nimi komunikuje (aby nie odbierać powiadomień na mailu, WhatsAppie, Messengerze etc., bo to wykańczało i utrudniało połapanie tematów). Postawiłam granice we współpracy – realnie oceniam, ile coś zajmie mi czasu, odpisuję na wiadomości w określonych godzinach, nie jestem dostępna w święta i w trakcie urlopu. Deleguję także innym freelancerom tematy, które mi zajmą zbyt wiele czasu. 

Dokonuję emocjonalnych zakupów

Rzadko kiedy porównuję kilka produktów, analizuję cechy i funkcjonalności. Nierzadko kupuję kompulsywnie - pod wpływem chwili. Czasem na poprawę nastroju, czasem w nagrodę za osiągnięcia. Często jednak żałuję dokonanych zakupów, bo są nierzadko nietrafione, niezgodne z moimi oczekiwaniami, ale wynika to właśnie z braku poświęcenia czasu na przetrawienie tematu.

  MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Tu mam dwa sposoby, które mnie trzymają w ryzach bardzo skutecznie:

💰 Zaplanowany w excelu budżet osobisty, w których mam przeznaczone określone kwoty na dane kategorie wydatków. To jest mój strażnik – dla mojego mózgu to cel, wyzwanie, więc naprawdę łatwo jest mi dotrzymywać obietnicy, którą sama sobie złożyłam. Nie odbieram sobie oczywiście przyjemności, ale nie przekraczam określonych kwot. Pomocna w samozorganizowaniu się była dla mnie książka Marcina Iwucia – „Jak zadbać o własne finanse”.

⭐ Kupuję rzeczy ZACHWYCAJĄCE, a nie tylko „okej jak za tę cenę”. Zainspirowała mnie do tego Gabi z podcastu „Chociażby”, która opowiadała, że potrafiła kupować wiele rzeczy z promocji tylko dlatego, że były tanie, wiele dupereli, które nie były potrzebne – po prostu na poprawę nastroju. Dziś jeśli wiem, że potrzebuję np. kurtki, to stawiam na najwyższą jakość, szukam, porównuję i choć finalnie zapłacę za nią 3xwięcej, to: posłuży mi na dłużej, będę z radością ją nosić, będę ją bardziej doceniać, bo musiałam na daną rzecz odłożyć. Takie małe cele i skupienie na jakości sprawiają, że na głupoty wydaję zdecydowanie mniej i 3 razy zastanawiam się, czy potrzebuję danej rzeczy.

I jeszcze jedno – czasem, gdy już naprawdę ciągnie mnie do przeglądania jakichś rzeczy np. na Zalando, to przeglądam. Dodaję wybrane do koszyka, a koszyk porzucam. Najczęściej szybko o tym zapominam. Jeśli po 30 dniach uznam, że dana rzecz faktycznie jest mi potrzebna – kupuję ją. Najczęściej okazuje się jednak, że to była mało sensowna zachciewajka wywołana impulsem w postaci pięknej reklamy lub filmu na TikToku. 

Mam dziesiątki pomysłów na nowe pasje i swoją karierę

Jednego dnia postanawiam uczyć się robić na drutach, drugiego odpalam nowe konto na instagramie, a trzeciego czytam książkę i mam w nosie wszystko inne. Wciąż żongluję sposobami na spędzanie wolnego czasu. Ma to swój urok - dzięki temu próbuję wielu nowych rzeczy, uczestniczę w przeróżnych warsztatach, poszerzam horyzonty. Czasem chciałabym jednak być bardziej konsekwentna w tej materii. Aczkolwiek w sumie mogę powiedzieć, że prowadzenie bloga jest taką aktywnością - działam od kilku lat i choć miałam przerwy, to wciąż wracam do tej jednej pasji, która nie umarła całkowicie w odmętach nowych pomysłów na siebie.

  MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Gdy złapię się na tym, że chcę robić coś nowego (ostatnio u mnie to było robienie na drutach), to najpierw próbuję, czy mi się to w ogóle spodoba, ale BEZ KUPOWANIA CAŁEGO EKWIPUNKU do tego – czyli jeśli trzeba to kupię to, co jest niezbędne, ale nic ponad to i działam i weryfikuję, czy nie znudzi mi się to po kilku dniach czy tygodniach. Tak zrobiłam np. z rowerem gravelowym. Po obejrzeniu Tour the France kobiet złapałam wkrenę na rower. Jednak wiecie, dobry Gravel to kilka tysięcy złotych, a ja dotychczas jeździłam wyłącznie na rowerze miejskim. Pożyczyłam więc rower o podobnej geometrii od psiapsi, pojeździłam i gdy miałam pewność, że to aktywność dla mnie, zamówiłam wymarzony Gravel. Dziś faktycznie jest to jedna z moich ulubionych aktywności fizycznych, sposób na spędzanie czasu z mężem i zwiedzanie. 

Nie wstrzymuję się jednak przed wszystkim. Jeśli zapragnę od dziś malować po numerach, to zamówię sobie jeden czy dwa zestawy i podziałam. Gdy mi się znudzi – nic się nie dzieje, spróbowałam, a nie wymagało to ogromnych nakładów finansowych. Często jednak mam tak, że do aktywności w stylu kolorowanki, puzzle etc. wracam cyklicznie, gdy mam na to ochotę i nie besztam się za to, że nie trzymam się wyłącznie jednego hobby. Kto powiedział wszak, że tak musi być?

Często doświadczam przebodźcowania

Na co dzień lubię, gdy wiele się dzieje. Ciężko jest mi znieść ciszę i bezruch (stąd mam ogromny problem z odpoczynkiem w postaci siedzenia i oglądania filmu czy czytania, choć bardzo to lubię - taki paradoks). W tle zazwyczaj coś leci - w ciągu pracy słyszę, jak mój mąż jest na callach (to mi pomaga w skupieniu), słucham audiobooków, puszczam w tle jakiś odcinek podcastu lub kanał na YT. Jednak przychodzą momenty, że jestem od tego wszystkiego rozdrażniona. Nie jestem w stanie wówczas skupić się na niczym, gdy leci muzyka czy słyszę, że ktoś rozmawia.

  MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

W momentach przebodźcowania odcinam się od tego, co mnie drażni – proszę męża o przerzucenie się na słuchawki, gdy słucha czegoś za głośno lub oddalam się od miejsca występowania bodźców. 

Dodatkowo przydatne są w przypadku dźwięków słuchawki wygłuszające. Aczkolwiek wg mnie bardziej wygłuszają zwykłe air podsy niż popularne Loopy (Loop earplugs).

I ważne – w takich momentach warto powstrzymać się od scrollowania internetu – to naprawdę przeładowuje głowę ponad miarę. 

Nierzadko towarzyszy mi uczucie wewnętrznego niepokoju i stresu

(odczuwam to jako wewnętrzne rozedrganie) - to bardzo, bardzo dotkliwy objaw w moim przypadku. Trudno jest opisać odczucia, które mi towarzyszą na co dzień, ale często jest to poczucie wewnętrznego drgania, niepokoju, który nie jest wywołany niczym konkretnym. Po prostu nie czuję się spokojna, nie czuję komfortu.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Pomaga mi ruch i praca z ciałem w ogóle – spacer, joga, pilates – cokolwiek. 

Dodatkowo praca z oddechem – techniki oddechowe są bardzo polecane osobom z ADHD i faktycznie pozwalają się wyciszyć.

Generalnie pomocne jest mindfullness – wszelkie ćwiczenia wspierające w świadomym skupianiu uwagi na tu i teraz. 

Moim odkryciem jest Kot TEO – to pluszak obciążeniowy, który można położyć na swoim ciele. W wielu przypadkach pomaga on się wyciszyć i uspokoić. 

Odczuwam silną potrzebę ciągłego bawienia się rzeczami/ruszania stopami lub rękami

(długopisem, sznurkiem przy bluzie, zwijanie obrusu, skubanie skórek przy paznokciach etc.) - mam wiecznie obgryzione skórki przy paznokciach (szczęśliwie nie paznokcie - tu pomaga hybryda); w trakcie spotkań potrafię zwijać w rulon non stop obrus, który zwisa ze stołu, bawić się palcami, łańcuszkiem, kręcić obrączką. W kieszeniach kurtek mam mnóstwo porozrywanych chusteczek higienicznych. To odruch nie do pokonania. Nie walczę z tym.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Na co dzień pomagają mi zabawki sensoryczne – noszę jedną w kieszeni kurtki. Dzięki temu mogę dojść ujście energii. Ruszam stopami, gdy czuję taką potrzebę, czasem muszę ruszyć się od biurka. To jeden z klasycznych objawów ADHD. U dziewczynek jednak często jest mniej widoczny niż u „niegrzecznych chłopców” (jak zwykło się mawiać na chłopców z ADHD), co utrudniało dostrzeżenie diagnozy 20-30 lat temu. 

Odczuwam dotkliwe dolegliwości jelitowe

Mam zdiagnozowany IBS, co było absolutnie destabilizujące moje życie w momencie, gdy pracowałam full time z biura. Niektóre dni były tak koszmarne, że jedyne o czym myślałam, to aby wrócić do domu - tak bardzo bolał mnie brzuch. Zdarzyło mi się wyjść z pracy wcześniej, bo nie mogłam wytrzymać. Nie zrozumie tego ten, kto tego nie przechodzi.

MÓJ SPOSÓB NA RADZENIE SOBIE Z TĄ TRUDNOŚCIĄ:

Najbardziej pomaga mi praca zdalna. Gdy jeden czy dwa dni muszę być w biurze, to jem mniej i generalnie jestem w stanie to wytrzymać. W swoim naturalnym, bezpiecznym środowisku domowym czuję się spokojniejsza, a ze wszelkimi objawami mogę radzić sobie w komfortowych warunkach. Gdybym teraz miała wrócić do trybu full time pracy z biura, to zwyczajnie prędzej przeszłabym w 100% na pracę na swoim, niż się na to zgodziła (ze wszystkimi tego konsekwencjami). Po prostu ogrom bólu fizycznego i psychicznego dyskomfortu, jaki pamiętam z okresów pracy w biurze sprawia, że nigdy więcej tego sobie nie zrobię, gdy nie będę postawiona totalnie pod ścianą. 

Gdy wyjeżdżam w delegacje, podróże – jem lżej i unikam ryzykownych produktów. Piję wówczas dużo wody i zawsze staram się mieć osobny pokój z własną łazienką. Mój mąż szybko nauczył się, że ze mną nie wyjedzie pod namiot i że będę dzielić łazienkę z innymi tylko w podbramkowych sytuacjach. 

Na co dzień pomaga dieta Low FODMAP, która bazuje na produktach o niskim udziale FODMAP-ów i dzięki temu ułatwia świadome unikanie tego, co osobom z IBS nie służy. 

Dodatkowo pomocna jest joga na brzuch, picie dużej ilości wody i herbaty z kopru włoskiego, regularny ruch i odpoczynek oraz przyjmowanie odpowiedniej suplementacji jak probiotyki i maślan sodu (kupuję je z HealthLabs Care) oraz sok z aloesu. 

To tak naprawdę część trudności, z którymi w mniejszym lub większym stopniu mierzę się ja, jak i inne osoby z ADHD.

Zanim zlecą się tutaj znawcy i orędownicy teorii, że ADHD nie istnieje, a ludzie z diagnozą to po prostu lenie, to przypomnę – każdy człowiek odczuwa w mniejszym lub większym stopniu powyższe stany/objawy, ale w przypadku osób z ADHD utrudniają one codzienne funkcjonowanie i musiały występować one już w dzieciństwie. 

Nie, ADHD nie można cofnąć, eliminując cukier z diety. 

ADHD jednak to także wiele fantastycznych cech, które sprawiają, że wielu ADHD-owców swoje zaburzenie polubiło i nie wyobraża sobie być innym. 

ADHD - moje supermoce

  • Otwartość na nowe doświadczenia (testuję, zwiedzam, rozmawiam, czytam – byleby odczuwać więcej i wiedzieć więcej)
  • Kreatywność
  • Ciekawość świata
  • Pracowitość 
  • Świetna intuicja do ludzi
  • Umiejętność budowania ducha zespołu, scalania grup i motywowania innych do działania (moim głównym talentem w Gallupie jest WPŁYW)
  • Otwartość na nawiązywanie nowych relacji 
  • Wszechstronna wiedza
  • Chęć nauki nowych rzeczy i rozwoju, dążenie do ciągłego doskonalenia
  • Orientacja na cel 
  • Błyskawicznie uczę się nowych rzeczy (jeśli mnie interesują)
  • OGROMNA empatia i współczucie wobec innych

Słowem podsumowania

Diagnoza ADHD była dla mnie ogromnym odkryciem, ale i trudnym procesem. Przez lata nie zdawałam sobie sprawy, że moje codzienne zmagania mogą mieć nazwę i są częścią czegoś większego. Dziś wiem, że ADHD to nie choroba, ale inny sposób funkcjonowania mojego mózgu, który wpływa na moje życie, myślenie i działanie. Mimo że zmagań jest sporo, staram się dostrzegać pozytywne strony tego zaburzenia – kreatywność, pasje, entuzjazm i chęć do rozwoju. Każdy dzień to nowe wyzwania, ale też szansa na lepsze zrozumienie siebie i swoich potrzeb. Tak, nie jest łatwo, ale wiem, że dzięki wsparciu, terapii i lekom, mogę radzić sobie coraz lepiej. Jeśli również jesteś w podobnym procesie – pamiętaj, że nie jesteś sam. Każdy krok, nawet ten mały, ma znaczenie. Ja  dzielę się tym, co mi pomaga, bo wiem, jak ważne jest wsparcie, zrozumienie i dzielenie się własnym doświadczeniem. Pamiętaj, że jesteś wystarczająco dobry, dokładnie taki/a, jaki/a jesteś!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *