Duszno, ciemno, mrocznie. Niepokojąco. Czytając tę książkę czułam się tak, jakby ktoś zamknął mnie w małym, ciemnym pokoju z którego nie mogę się wydostać. Mimo tych wszystkich niezbyt przyjemnych odczuć brnęłam dalej. Strona po stronie, z coraz większą ciekawością. To książka absolutnie dziwna, inna. Jednak, gdy ją skończyłam pomyślałam: „wow!”.
Przyznam Wam, że jeszcze 50 stron przed zakończeniem pomyślałam „noooo, fajna, mroczna, ale 10/10 to bym jej nie dała”. Jednak zakończenie wiele tłumaczy. Plasuje tę książkę jeszcze wyżej niż możesz wnioskować po stylu, prowadzeniu narracji, bohaterach i budowaniu napięcia.
W pewnym momencie uznałam, że na bazie tej książki mógłby powstać naprawdę dobry film. Jednak finalnie uważam, że żadna inna forma nie byłaby w stanie oddać atmosfery tej historii tak dobrze, jak słowo pisane. Obraz, dosłowność – to mogłoby wiele zepsuć.
Niektórych lektura „Ostatniego domu na zapomnianej ulicy” może męczyć, wszak nie należy do łatwych, lekkich i przyjemnych pozycji na letni wypoczynek. Jednak jest warta uwagi jeśli szukasz w książce czegoś więcej. Choć fala „oh-ów” i „ah-ów” na bookstagramie budziła we mnie rezerwę wobec tej książki, dziś mogę potwierdzić – te zachwyty są uzasadnione.
UWAGA! Nie czytajcie posłowia zanim nie przeczytacie reszty. Zepsuje Wam to lekturę i całą zagadkę.
Moja ocena: 9/10