Ellis Island to centrum imigracyjne, które przez wiele lat, każdego dnia przepuszczała setki ludzi przez swoją „bramę” lub zatrzymywała ich zabijając ich nadzieję. Pewnego dnia zostaje ono zamknięte. Na jego terenie pozostaje John Mitchell – zarządzający ośrodkiem. Notując swoje wspomnienia, robi swoisty rachunek sumienia. Poczucie winy, jakie towarzyszy mu podczas uświadamiania sobie błędów jakie popełnił, a jednocześnie tęsknota za ukochaną żoną i tajemniczą imigrantką w której zakochał się kilka lat później, stają się przytłaczającą mieszanką.
W momencie, gdy pod granicami nie tylko Polskimi, ale i wielu innych krajów na lepszą przyszłość liczą setki ludzi, opowieść Gaelle Josse staje się boleśnie prawdziwa. To opowieść o samotności, o stracie najbliższych, o selekcji na gorszych i lepszych, o ekstremalnie trudnych wyborach. O tym, że za zwyczajną twarzą nieznajomego człowieka, kryć się może przerażająco nieludzka historia.
To trudna książka, która musi mieć odpowiedni czas na jej przyswojenie. To nie jest lektura na beztroski relaks przy herbacie i ciastkach. Czyta się ją szybko, ale nie da się jej szybko zapomnieć. Miałam wobec niej mieszane uczucia. Moment, w której wzięłam się za jej lekturę nie był najlepszy. Za bardzo mnie przytłaczała. Jednocześnie trudno odmówić autorowi ciekawego pomysłu na przedstawienie tematu, który powinien mieć swoje miejsce w głowie każdego człowieka.
Moja ocena: 7/10
Dziękuję Wydawnictwu Format za egzemplarz do recenzji.