„Rzeczy, które spadają z nieba” to kilka historii, które łączą się ze sobą, co odkrywamy wraz z kolejnymi stronami książki. Saara, mała dziewczynka – traci matkę przez bryłę lodu spadającą z nieba. Ciocia dziewczynki wygrywa dwukrotnie w totolotka. Pewien mężczyzna zostaje cztery razy rażony piorunem. Przypadki potrafią zmieniać ludzkie życia w ułamku sekundy. Nierzadko wiąże się to ze stratą i bólem. Czasem jednak to co dla jednych byłoby szczęściem, dla innych okazuje się ogromnym obciążeniem.
Trudno jest jednoznacznie ocenić tę książkę. Bez wątpienia jest refleksyjna, napisana pięknym językiem. Dla mnie była ciekawym przerywnikiem między lubianą przeze mnie literaturą faktu. Najpierw czytało mi się ją błyskawicznie, później tempo spadło, a ja zastanawiałam się czy na pewno rozumiem to co autorka chciała czytelnikowi przekazać. W efekcie jednak wzięłam dla siebie sporo refleksji i zdaje się, że z tę książkę każdy z nas może skończyć z innymi refleksjami.
Mnie osobiście najbardziej poruszyła pierwsza historia, która obrazowała emocje towarzyszące dziewczynce (będącej narratorką) po tym gdy zginęła jej mama. Próba utrzymania wspomnień o mamie w jedności, obrysowania ich linią, która nie pozwoli im się rozpaść jest wzruszająca.