Ostatnimi czasy, gdy w tytule książki widzę nazwę jakiejś dużej korporacji to automatycznie zakładam, że to książka biznesowa tudzież jakaś biografia. Tak było na początku z „Tajemnicą Coca-coli”. Jeśli i Wam taka myśl przeszła przez głowę to od razu wyprowadzę Was z błędu – ta książka nie ma nic wspólnego z historią budowania biznesu, zarządzaniem i tego typu kwestiami. To historia małomiasteczkowego chłopaka, który postanowił wykraść recepturę Coca-coli. Wszystko byłoby mniej lub bardziej, ale jednak możliwe, gdyby nie to, że Ray to totalny życiowy „nieogar”.
Czasem zagęszczenie beznadziejnych historii Raya było tak duże, że trochę mnie to denerwowało. Mówiłam sama do siebie: „niemożliwe, aby na świecie żyły takie życiowe ciapy”. Nie wiem czy rzeczywiście tak jest czy nie, ale finalnie książka bawi i rozluźnia. To dobra lektura na oderwanie się od rzeczywistości, rozerwanie się. Idealna, jeśli szukasz czegoś niewymagającego, do czytania do poduszki, do słuchania w tle.
W historii poznajemy dwa odmienne charaktery – Tinę, konkretną dziewczynę, która zawsze wie co robi, szuka rozwiązań i potrafi zmotywować Raya do zmiany vs Ray’a, który czego się nie chwyci to spieprzy, a jeśli mu się coś uda to zazwyczaj dzięki trudnemu do zrozumienia przypadkowi.
Książka dobra na weekend
Książkę czyta się bardzo szybko. Myślę, że to także zasługa wielkości czcionki 😉 Język jest prosty, ale tworzy spójną całość z historią. Nie jest to typ książki, którą bym się zachwycała. Nie do końca wpasowuje się w moje gusta, ale na weekendowe rozluźnienie była bardzo ok. Może spodobać się zagorzałym fanom książek Jacka Galińskiego.
Moja ocena: 6/10