Wielu ludzi lubi cieniutkie książki, bo są w stanie przeczytać je w tzw. międzyczasie. Pędząc w codzienności, nie mamy czasu sięgać po opasłe tomy, więc krótkie rozdziały książki Davida Szalay kuszą. Skusiły i mnie (pomijając moją miłość do książek Pauzy). I o ironio, ten pośpiech nie tylko był motywacją, ale i stał się ważnym elementem czytanych historii…
Autor przybliża nam kolejnych bohaterów bez zbędnych wstępów, szybko. Nierzadko osadza ich w początkowo wydawałoby się – banalnych sytuacjach. Pozornie łączą ich jedynie międzynarodowe loty, ale czytelnik po kilku rozdziałach może wyłapać zdecydowanie więcej punktów wspólnych.
Lubię #cienkoteżgrubo, bo uważam, że przekazywanie wartości w krótkiej formie wymaga talentu. Tym bardziej, gdy tę niewielką książkę dzielimy na osobne historyjki, które mają nas poruszyć. Szalay zmusza do zatrzymania się, choć książka przepełniona jest pośpiechem, pędem. Mężczyzna, który wraca do żony po nagłym wezwaniu; pasażer taksówki, który zbyt lekko przechodzi do porządku dziennego nad śmiercią dziecka, które jechało za nim; dziewczyna, która chce jak najszybciej wyjść za mąż… Szybko, szybciej, pośpiech.
To tylko Twoja perspektywa…
Ale jest jeszcze jedna myśl, która płynie z książki „Turbulencje” dość wyraźnie – nie wszystko, co nas spotyka jest czarno-białe. Choć dla nas coś może być oczywiste, mieć jasne przyczyny, to jest to tylko nasza perspektywa. Punkt widzenia obarczony jest naszą historią, doświadczeniami, wiedzą, światopoglądem. Podczas, gdy my jesteśmy skupieni nad tym, jak dana sytuacja wpływa na nas, po drugiej stronie może rozgrywać się coś zupełnie innego, nieoczywistego.
Polecam zabieganym – pomoże Wam się zatrzymać.
Moja ocena: 7/10