Czytając opinie o książce, najczęstszym określeniem na jakie się natkniecie będzie prawdopodobnie… „dziwna”. Nie bez powodu – historia, którą stworzyła Melissa Broder jest z jednej strony życiowa, z drugiej totalnie odrealniona, ale gdy zaczynasz ją czytać, wciąga i mimo pewnego dyskomfortu, który możesz odczuwać w trakcie lektury – bardzo możliwe, że doczytasz ją do końca.
38-letnia Lucy, główna bohaterka historii, zrywa ze swoim długoletnim chłopakiem i wyjeżdża opiekować się domem siostry i jej ukochanym psem. Ma w planie pisanie doktoratu i odpoczynek. Zamiast tego szybko daje się wciągnąć w kalifornijski styl życia. Zapisuje się na terapię grupową dla kobiet uzależnionych od związków, desperacko poszukujących miłości, zblokowanych w nieszczęśliwych relacjach, poszukujących przygód mających przynieść spełnienie, które… nigdy nie nadchodzi. Nocą z kolei główna bohaterka chadza nad brzeg oceanu, gdzie rozmawia z pewnym pływakiem, który… jest pół człowiekiem, pół rybą. Z czasem relacja ta staje się bardzo intensywna i tak pochłania Lucy, że zapomina o kwestiach, które normalnie byłyby dla niej ważne. Kolejny efekt desperackiego poszukiwania akceptacji i miłości?
Desperackie poszukiwanie miłości
Książka „Ryby” to historia o pływaniu między oczekiwaniami a rzeczywistością. O poszukiwaniu miłości i utracie w tym wszystkim własnej tożsamości. Melissa Broder w dość dosadnym, często wulgarnym i obcesowym stylu kreśli obraz kobiet, które za sens swojego życia uznały posiadanie partnera. Kobiet, które tkwią w relacjach, które je wyniszczają; które uprawiają przygodny sex, kończący się poczuciem pustki. Uważam, że to bardzo ważny temat, który warto poruszać, bo wciąż wiele jest osób, budujących poczucie własnej wartości na posiadaniu „drugiej połowy” nawet, gdy nie są w związku szczęśliwe. Zaczynają się dostosowywać, nie myślą o swoich potrzebach i gubią swoje ja.
Obrzydliwa i wciągająca
Przyznam Wam, że początek książki bardzo mnie wciągnął – był życiowy, momentami przerysowany, ale życiowy. Gdy w historii zaczął pojawiać się realizm magiczny, moja fascynacja raz to malała, a raz rosła. Momentami obrzydzały mnie opisy niektórych scen i wulgarny język autorki, ale co ciekawe – mimo wszystko dałam się tej historii ponieść. Byłam ciekawa jak dalej potoczą się losy Lucy i jej koleżanek z grupy terapeutycznej. To dziwne uczucie, gdy książka Cię odpycha i przyciąga zarazem. Przeczytałam ją bardzo szybko i nie potrafię stwierdzić jednoznacznie czy mi się podobała czy nie. Była dziwna, ale w tej dziwności interesująca. Na pewno trudno będzie zapomnieć o czym była, a to chyba całkiem dobry znak 😉
Uważam, że lektura ta powinna mieć ograniczenia wiekowe, jeśli nie chcemy spaczać młodych osób niektórymi wulgarnymi opisami, które brzydziły także Was (wnioskuję po Waszych reakcjach na zdjęcia niektórych opisów na stories) – nie kupujcie tej książki nastolatkom. Jeśli jednak sami szukacie w książce zaskoczenia, emocji, to warto sięgnąć po ten tytuł i przekonać się, czy pochłonie także i Was.
PS. Zaskakujące jest dla mnie to, że ostatnio czytałam książkę o tej samej tematyce – „Magmę” i była ona napisana równie dosadnie/wulgarnie, co „Ryby” i zastanawiam się, czy takie zabiegi są rzeczywiście niezbędne, aby zmotywować kobiety do refleksji? A może to tylko dziwny zbieg okoliczności…
Moja ocena: 6/10
Książkę przeczytałam w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Czarnym.